Relacja organizatora:
Pomysł na organizację imprezy wyszedł od Jaśka Lenczowskiego. Na jednej ze wspólnych imprez zlotowych kumpli ze studiów zorganizował nam alkobieg, czyli bieg na orientację ale zamiast perforatorów czekały nas banie z żołądkową gorzką. Im szybciej się biegło i zaliczało punkty tym horyzont stawał się bardziej rozmyty…
Po drugiej edycji połknąłem bakcyla i gdy Jaś wspomniał, że chciałby zorganizować bieg na poważnie, to stwierdziłem… wchodzę w to.
Pierwsza impreza to nauka dla nas. Oczywiście mamy spore doświadczenie w organizacji wielu rzeczy, ale zawody sportowe są specyficzne i liczy się know-how.
Nazwa Mordownik nasunęła się naturalnie, gdyż chcieliśmy zorganizować naprawdę wymagający bieg - coś co kto każdy zapamięta. Medal Immortala, czyli Nieśmiertelnego przyznajemy tylko tym którzy ukończą trasę zaliczając wszystkie punkty w ustalonym limicie czasu. To miało zmotywować do walki, a dla tych, którym się nie uda go zdobyć, czekać będzie kolejna edycja za rok.
Wybór padł na okolicę Myślenic. Ekipa organizacyjna bazuje w Krakowie, poza Jaśkiem który mieszka w Sulejówku pod Warszawą więc jemu i tak wszystko jedno, a że przy okazji pochodzi z Dobczyc to znał rejon doskonale.
Gmina Myślenice ma własny kilkuosobowy prężnie działający Wydział Promocji. Jedno spotkanie, kilka maili i już było wiadomo, że się dogadamy bez problemów, a to bardzo dużo. Baza to podstawa. Umówiliśmy się na spotkanie z poleconym przez Wydział Promocji Dyrektorem szkoły, który bardzo serdecznie przyjął naszą propozycję i pozwolił uczynić ze swojej szkoły bazę zawodów, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni. W tym miejscu pozdrowienia dla Pań z Urzędu Pani Kornelii i Małgorzaty oraz Pana Dyrektora Stanisława.
Benchamrking jest bardzo ważny więc w maju wybrałem się jako obserwator na Dymno i dziękuję organizatorom Dymana za możliwość podpatrzenia od kuchni całej tej krzątaniny.
Mając bazę można zabrać się za budowanie tras. Jasiek jako budowniczy tras wytyczył najpierw 50 pieszą i po konsultacjach ze mną ustaliliśmy wstępne położenie punktów. W jeden z letnich weekendów dokonaliśmy objechania i zaznaczenia punktów w terenie. Na nieszczęście ja byłem chory i robiłem tylko za kierowcę podchodząc jedynie do kilku punktów, a całą robotę robił Jasiek z Jojem. Trasa została następnie przeniesiona na mapy i dokładnie wrysowane zostały punkty. Mapę przedstartową z zaznaczonymi punktami testowaliśmy następnie na 2 tygodnie przed zawodami, korygując nieznacznie umiejscowienie punktów na mapie lub w terenie. Podobnie rzecz się miała z trasą rowerową, która była ustawiana przez Jasia i Ziziego, a następnie testowana przez dwóch rowerzystów, Joja i Pawła.
W przeddzień zawodów (piątek) mieliśmy pełne ręce roboty. Generalnie udało mnie się przespać w nocy z piątku na sobotę jakieś 2 godziny przy czym jeszcze musiałem w międzyczasie dwa razy wstawać, Jasiek poszedł spać dopiero po starcie w sobotę. Wszystko za sprawą rozstawienia punktów tuż przed startem aby zminimalizować ryzyko utraty lampionów. Ostania para ustawiająca punkty dotarła do bazy około 5 nad ranem, trzeba przyznać że zrobili kawał dobrej roboty.
W piątek zrobiłem około 350 km kursując między bazą a punktami, w tym część po drogach gruntowych, kilka razy nieźle przycierając podwoziem o kamienie. W zasadzie to się nie dziwię, że przytarłem bo nie mam terenowego auta. Jasiek miał prościej bo ma 4x4 z podniesionym zawieszeniem wiec dwa razy nawet na Lubomir wjechał.
Po ustawieniu wszystkich punktów Jasiek próbował jeszcze skonfigurować przed startem jak najwięcej nowych GPS-ów dla uczestników, niestety nowe Fińskie urządzenia zabierały bardzo dużo czasu i na starcie mógł rozdać uczestnikom jedynie 3 sztuki. Niemniej jednak to i tak pozwoliło śledzić późniejszego zwycięzcę Wojtka Stolarczyka.
Start i odprawy przebiegły bez problemów. Jak już wszyscy na dobre wystartowali to w końcu można było zjeść coś co można uznać za namiastkę śniadania i udać się na kawę do pobliskiego baru. O dziwo w ciągu dnia nic się nie działo. Spokój, cisza… którą zmącił dopiero sygnał od uczestnika, że brakuje jednego PK. Od razu ruszyliśmy w góry z zapasowym lampionem aby ponownie zaznaczyć punkt. Dotarcie zajęło nam około 40 minut (20 dojazd, 20 podejście) i uratowaliśmy około 5 osób szukających ukradzionego PK.
Więcej awarii w zasadzie nie było, czym jestem pozytywnie zaskoczony.
Wieczorem wręczenie pucharów, medali, piwko i padliśmy.
Tomek